Pokazywanie postów oznaczonych etykietą huta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą huta. Pokaż wszystkie posty

piątek, 19 marca 2021

Laboratorium hutnicze

Sztuka wytapiania żelaza z rud ewoluowała i doskonaliła się przez stulecia, aby osiągnąć swój szczyt w epoce wielkich pieców. W XIX w. postęp techniczny i technologiczny poskutkował wzrostem produkcji. Gwałtowny rozwój przemysłu i rosnące zapotrzebowanie na produkty spowodowały, że zaczęto baczniej analizować procesy zachodzące w piecach. Proces wielkopiecowy do łatwych nie należał, a o jego powodzeniu lub nie, w dużej mierze decydował użyty surowiec. Szczególnie istotne było określenie procentowej zawartości żelaza w rudzie, a przede wszystkim jej składu chemicznego. Zawartość szkodliwych domieszek, składników użytecznych, charakter skały płonnej – znajomość tych kluczowych czynników decydowała o sukcesie. Aż do połowy XIX w. wartość rudy określano na podstawie doraźnych eksperymentów: ważono odpowiednie mieszanki rud i notowano ilość otrzymanej surówki. Ale już współcześni zdawali sobie sprawę z zawodności tej metody i postulowali stworzenie laboratorium z prawdziwego zdarzenia. Redaktor „Przeglądy Technicznego” pisał: Nikt dziś nie wątpi, że pomoc inżyniera przy budowie pieca wielkiego, pudlingarni, walcowni i t. p. jest nieodzownie potrzebną, mało jednak kto pomyślał, jak subtelne i zawiłe odbywają się w ogóle procesy chemiczne przy wyrobie żelaza:, materyał surowy traktujemy po macoszemu, a kontrola przeróbki obcą nam jest zupełnie, gdy tymczasem w fabrykach żelaza istniejących za granicą, obok sal rysunkowych dla inżynierów fabrycznych, urządzone są pracownie chemiczne, zajmujące się w większych zakładach bezustannie po trzech i więcej chemików przy jednej fabryce.
    I laboratorium takie powstało. Pierwszą tego typu placówkę na terenie Staropolskiego Okręgu Przemysłowego zorganizowano przy ostrowieckiej Hucie Klimkiewiczów. Kiedy dokładnie, nie wiadomo. Na pewno w latach 70. XIX w., raczej pod koniec tej dekady. Początkowo funkcjonowała pod nazwą „Pracownia chemiczna przy zakładach górniczo-hutniczych starachowicko-ostrowieckich” i jak sama nazwa wskazuje, obsługiwała oba zakłady, które w tym czasie miały jednego właściciela. Szefem pracowni został magister nauk przyrodniczych Władysław Wielicki. W zachowanych sprawozdaniach możemy wyczytać, że w pracowni przeprowadzano analizy chemiczne rud pochodzących z różnych złóż i kopalń. Określano procentową zawartość żelaza, przy czym badano zarówno rudę surową, jak i wysuszoną oraz wyprażoną. Analizowano jej wilgotność oraz skład chemiczny pod kątem obecności krzemionki, siarki czy fosforu. Podobnie badano kamień wapienny używany jako topnik oraz próbki surówki i żużla wielkopiecowego.
    Nie wiemy gdzie mieściło się laboratorium w początkowym okresie. Od lat 90. XIX w. zajmowało pomieszczenia piętrowego, murowanego budynku biura fabrycznego przy dzisiejszej ulicy Kolejowej (obecnie „Hotel pod Parowozem”). W okresie międzywojennym pracownię przeniesiono do budynku przy obecnej ulicy Świętokrzyskiej, do dziś zresztą istniejącego. Poza laboratorium chemicznym, jeszcze przed II wojną na terenie huty wzniesiono budynek Laboratorium Metaloznawczego („LAMET”), później przez szereg lat mieścił się tam Dział Kontroli Jakości ostrowieckiej huty.

Pracownia chemiczna Zakładów Ostrowieckich, ok. 1896 r.
(archiwum MHA w Ostrowcu Św.)

Laboratorium hutnicze w okresie międzywojennym
(archiwum MCK w Ostrowcu Św.)

środa, 27 stycznia 2021

Parszów

Mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Starachowicami a Skarżyskiem znajduje się wieś Parszów. Miejscowość położona nad rzeczką Żarnówką, prawym dopływem Kamiennej, pochwalić się może chlubną hutniczą historią. Jej szczyt przypadł na wiek XIX, kiedy to nad Parszowem dumnie górował wielki piec. Dziś, jak to zwykle bywa, pieca już nie zobaczymy, a po zabudowaniach fabrycznych zostały tylko nikłe ślady. Zachowały się za to całkiem nieźle elementy dawnego układu wodnego, zapewniającego hucie niezbędną do pracy energię. Ale po kolei.  
Już w XVI w. nad Żarnówką (w górnym biegu zwaną Kaczką) w okolicach Parszowa działały kuźnice należące do biskupów krakowskich. Źródła wymieniają dwie - „Minera Michałowa” „Minera Maiek”, dziś to wsie Michałów i Majków. W 1748 r. biskupi wznieśli w Parszowie pierwszy wielki piec, który uległ zniszczeniu w początkach XIX w. W tym czasie, po upaństwowieniu dóbr biskupich, Parszów był już wsią rządową. Co za tym idzie, stał się ważną częścią składową planu uprzemysłowienia doliny Kamiennej, zapoczątkowanego przez S. Staszica i kontynuowanego przez jego następców. W latach 1828-1829 wybudowano nowy wielki piec, według projektu Jacka Lipskiego, absolwenta kieleckiej Szkoły Akademiczno-Górniczej. Przy piecu powstała gisernia, czyli zakład zajmujący się odlewaniem gotowych wyrobów. Po przejęciu hutnictwa rządowego przez Bank Polski zakład w Parszowie został zmodernizowany. W latach 30. przebudowano wielki piec. Oprócz koła wodnego zaopatrzono go też w pomocniczy napęd parowy o mocy 12 KM. Piec miał wysokość 11,5 m i rocznie mógł wyprodukować do 2000 ton surówki. Rozbudowano też gisernię wraz z formiernią (gdzie wykonywało się formy odlewnicze). Wystawiono warsztaty mechaniczne do wykańczania odlewów oraz koszary i domy robotnicze. Te ostatnie ciągnęły się wzdłuż drogi do sąsiednich Mostków, gdzie działała kolejna huta (o niej kiedy indziej), współpracująca z parszowską.
Zakład w Parszowie nastawiony był na produkcję zbrojeniową. Surówka wielkopiecowa trafiała do odlewni, gdzie przetapiano ją w specjalnych piecach kopułowych, zwanych wówczas „kupolowymi”. Produkowano głównie pociski - granaty, bomby i kartacze, ale też elementy budowlane i części maszyn. W tym czasie był to jeden z najważniejszych zakładów rządowych. W 1860 r. spłonął wielki piec i już nigdy nie został odbudowany. Gisernia działała jednak dalej, aż do końca XIX w. kiedy to zaprzestano produkcji. Z biegiem lat zakład niszczał i popadał w ruinę. Z zabudowań fabrycznych dziś zostało naprawdę niewiele.
        Główną siłą napędową zakładu, jak i wszystkich innych w tym czasie, była oczywiście woda. Wznoszono więc przy zakładach niezbędne urządzenia hydrotechniczne. Układ wodny huty w Parszowie był typowym przykładem stosowanych w tym czasie rozwiązań. Zbiornik wodny utworzono przecinając dolinę Żarnówki zaporą ziemną o długości ok. 150 m. Woda ze zbiornika kierowana była sklepionym przepustem do górnego kanału roboczego, a następnie na wewnętrzne urządzenia zakładu. Poziom wody regulowano na jazie ulgowym, usytuowanym powyżej przepustu roboczego, i odprowadzano ją następnie do uregulowanego koryta Żarnówki.  Do dziś zachowała się większość tych urządzeń, położonych po obu stronach drogi wojewódzkiej nr 42. Wciąż czytelna jest wzmocniona murem oporowym zapora ziemna. Widoczna jest również czasza dawnego zbiornika, dziś pozbawionego oczywiście wody. Zachował się sklepiony przepust roboczy wzmocniony przyczółkami z kamiennych ciosów, oraz fragmentarycznie wewnętrzny układ energetyczny zakładu. Szczególne wrażenie robi monumentalny jednoprzęsłowy jaz ulgowy. Wybudowano go z łamanego kamienia i obrobionych ciosów piaskowca (częściowo jest zrekonstruowany). Jaz posiada tzw. poszur, czyli kamienne wzmocnienie dna chroniące przed erozją. Nad budowlą przerzucony jest most dawnej drogi biegnącej po koronie zapory.
        Ogólnie rzecz biorąc, jedno z ciekawszych miejsc na mapie Staropolskiego Okręgu Przemysłowego i pierwszorzędny przykład budownictwa wodnego z I poły XIX w.

Jaz ulgowy, widok od strony spiętrzenia.

Most nad jazem ulgowym.

Poszur jazu ulgowego.

Wschodni przyczółek jazu.

Wypad wody do koryta Żarnówki.

Czasza dawnego zbiornika.

Mur oporowy od strony zakładu.

Wylot przepustu roboczego.

środa, 17 czerwca 2020

Wieże ciśnień

Jak w tytule - wieże ciśnień. Niezwykle ciekawe budowle nie tylko ze względu na ich przeznaczenie, ale i często niebanalną architekturę. Dotyczy to zwłaszcza tych starszych, z reguły bardzo efektownych. Często stanowią charakterystyczny element krajobrazu wielu miast i zakładów przemysłowych. Ich przeznaczeniem jest rozprowadzanie wody pod odpowiednim ciśnieniem. Zasada działania jest prosta. Na szczycie wieży znajduje się zbiornik, do którego woda tłoczona jest za pomocą pomp. Ze zbiornika woda rozprowadzana jest już bez zasilania. Zbiornik działa na zasadzie naczyń połączonych, dlatego umieszczany jest zawsze jak najwyżej.
Tu zajmiemy się wieżami ciśnień ostrowieckiej huty. Łącznie było ich cztery, do dziś uchowała się tylko jedna, dumnie górująca nad miastem. Nas interesują zwłaszcza te najstarsze. Pierwszą wieżę ciśnień wzniesiono w zachodniej części zakładu, tuż przy stawach hutniczych (nazwijmy ją wieżą zachodnią). Widnieje na fotografii Zakładów Ostrowieckich z ok. 1890 r. Wybudowano ją więc tuż przed tą datą i miało to zapewne związek z akcją inwestycyjną jaką od 1886 r. prowadziło nowo powstałe Towarzystwo Akcyjne Wielkich Pieców i Zakładów Ostrowieckich. W 1894 r. wzniesiono drugą wieżę. Ta powstała we wschodniej części zakładu (i nazwijmy ją wieżą wschodnią), tuż przy wystawionych w latach 90-tych nowoczesnych wielkich piecach. Miała trzy pompy i jej zadaniem była obsługa rzeczonych pieców. Obie wieże widoczne są na zdjęciu wykonanym ok. 1895 r. Co możemy o nich powiedzieć? Wieża zachodnia z tego okresu znana jest tylko z dwóch odległych ujęć, więc ciężko cokolwiek powiedzieć o szczegółach. Widać tam tylko jej górną część, która, jak się wydaje, zbudowana jest na planie wielokąta, zwieńczona spadzistym dachem i być może otoczona balustradą. Wieża wschodnia jest lepiej widoczna. Wybudowana została z cegły na planie ośmiokąta, również ze spadzistym dachem. Wznosi się mniej więcej na wysokość stojących obok wielkopiecowych nagrzewnic Cowpera. Urządzenia tego typu miały powyżej 20 metrów wysokości i taką też wysokość można przyjąć dla naszej wieży.

Zakłady Ostrowieckie na fotografii z ok. 1895 r.; widok od południa
Wieże ciśnień Zakładów Ostrowieckich w 1902 r.; widok od północy

Kilka lat później obie wieże przeszły face lifting, co widać na fotografii z 1902 r. Tym razem widzimy wyraźnie, że wieża zachodnia zyskała formę na planie czworokąta. Wieżę wschodnią podwyższono dodając na szczycie drewnianą nadbudówkę o nieco mniejszej średnicy niż podstawa. W takiej też postaci przetrwała następne kilkadziesiąt lat, aż po późny PRL. Najpewniej rozebrana została wraz wielkim piecem w roku 1981. Ale tu pewności nie ma, jeśli jakiś hutnik pamięta ten fakt, niech mnie poprawi. Kiedy rozebrano wieżę zachodnią, nie wiadomo. Na pewno istniała jeszcze w okresie międzywojennym.

Tzw. wieża zachodnia w okresie międzywojennym
Tzw. wieża wschodnia w okresie PRL

W latach 60-tych XX w. na terenie huty wybudowano dwie kolejne wieże ciśnień. Pierwsza, wzniesiona w zachodniej części huty, miała zbiornik umieszczony na stalowym słupie o wysokości 70 m, wzmocnionym odciągami. W 2010 r. została rozebrana i pocięta na przysłowiowe żyletki. Druga, o wysokości ponad 45 metrów i charakterystycznej sylwetce powstała w pobliżu wielkiego pieca, obok swojej starszej XIX-wiecznej kuzynki. Ta stoi do dziś. Dla jednych – niekwestionowany symbol hutniczego miasta, dla innych – poczwara szpecąca krajobraz. Tym drugim należy współczuć braku wyobraźni, co nie zmienia faktu, że jeśli szybko nie pojawi się pomysł na zagospodarowanie obiektu, prędzej czy później podzieli los pozostałych.

Po lewej: istniejąca wieża ciśnień w Ostrowcu (fot. E. Sitarska),
po prawej rozbiórka wieży w 2010 r. (fot. W. Mazan)

wtorek, 4 grudnia 2018

Barbórka

Dziś 4 grudnia, dzień św. Barbary, czyli popularna „Barbórka”. Święto wszystkich górników, obchodzone hucznie na uroczystych galach, mszach, pochodach, koncertach i biesiadach. A tak obchodzono „Barbórkę” w 1889 r. w Klimkiewiczowie, według relacji korespondenta Gazety Radomskiej:
Ochoczo, wesoło i uroczyście obchodzono święto patronki górników, św. Barbary 4 grudnia w Klimkiewiczowie, a powodem tego było poświęcenie nowo wzniesionej i do puszczenia w ruch prawie przygotowanej nowej stalowni, dzięki której zakłady klimkiewiczowskie, podwajając swoją produkcję i wprowadzając nową gałąź przemysłu w nasze okolice, powiększają się prawie w dwójnasób.(…)
Poświęcenia nowo wzniesionej stalowni dokonał ks. prałat Kijanka, regens seminarium sandomierskiego, a zarazem proboszcz miejscowej parafii w asystencji ks. wikarego, a w obecności przedstawicieli Zarządu powiatowego, miejscowej dyrekcji jak również przedstawicieli sąsiednich górniczych zakładów przemysłowych i licznie zebranych, a w dniu tym świętujących robotników fabrycznych.
Po dokonanym poświęceniu liczne grono gości podejmowali wielce sympatyczni i gościnni gospodarze, na czele których powitał obecnych dyrektor zakładów, p. Agthe. Z kolei dziękując za serdeczne i gościnne przyjęcie, przemówił naczelnik powiatu p. Moroszkin, życząc fabryce jak największego powodzenia, a jej właścicielom i pracownikom jak największych korzyści. Następnie serdecznie przemówił w kilku słowach ks. prałat Kijanka, podnosząc fakt, że Dyrekcja Zakładów, obchodząc uroczyście swój triumf, nie zapomniała o Bogu, rozpoczynając nowe działo w imię Boskie i z Jego błogosławieństwem. (…)
Z kolei przemówił inżynier powiatu opatowskiego p. Suzin, zwracając uwagę, że na tej technicznej uroczystości miały miejsce mowy świeckie i religijne, a nikt jeszcze nie wypowiedział słów kilku ze stanowiska technicznego. (…) Mówca wniósł toast na cześć: przede wszystkim techniki, a następnie, jako mieszkaniec okolic opatowskich, zdrowie wszystkich tych, którzy podjęli projekt przeniesienia stalowni do powiatu opatowskiego (…). Ku wielkiemu zadowoleniu mówcy, toast z uznaniem serdecznym przyjęto i to «techniczne» zdrowie «mechanicznie» do suchego dna pieniącym się szampanem przez wszystkich obecnych wychylone zostało.
Wieczorem w salonach dyrektora zakładów przy dźwiękach miejscowej orkiestry ochocze rozpoczęto tańce, które przeciągnęły się do późna.
Było na bogato – przemowy, szampan i tańce do późna. Czy były też inne swawole i jakim bilansem zakończyła się impreza, nie wiemy. Widzimy za to, że głównym tematem uroczystości  było otwarcie hutniczej stalowni; o samych górnikach ani słowa. Ale tego dnia miała prawo świętować cała branża górniczo-hutnicza, traktowana wówczas jako całość, więc termin uroczystości przypadkowy nie był. Żeby jednak uczcić pamięć wszystkich miejscowych górników w dniu ich święta, poniższe zdjęcie specjalnie dla Nich:


poniedziałek, 17 września 2018

Ignacy Cywiński

Na cmentarzu parafialnym w Ostrowcu Św. przy ulicy Denkowskiej, w jego najstarszej południowo-zachodniej części znajduje się ciekawy pomnik nagrobny. Na pozór niczym specjalnym się nie wyróżnia, ot, jeden z wielu starych nagrobków, w dodatku uszkodzony. Ciekawe jest to, co umieszczone zostało przez kamieniarza ponad epitafium. Godło górnicze, czyli skrzyżowane młotki – żelazko i perlik. Czyżby górnik? Symbole związane z profesją rzadko pojawiają się na chrześcijańskich nagrobkach. Znacznie częściej podawano wprost w treści epitafium, czym trudnił się za życia pochowany: uczeń, wojskowy, aptekarz, burmistrz, pleban… A w tym konkretnym miejscu pochowany został niejaki Ignacy Cywiński. Na postumencie czytamy:
S.P
Ignacemu
CYWIŃSKIEMU
nie utulona w żalu
CÓRKA
Z drugiej strony postumentu daty:
Urodził się d. 20 Lipca
1816 r.
Umarł d. 25 Sierpnia
1867 r.

Okazuje się, że Ignacy Cywiński na początku lat 60. XIX w., a może i wcześniej był zawiadowcą (zarządcą) „fabryk żelaznych ostrowieckich”, czyli wielkich pieców Klimkiewiczowa i zakładu w Kuźni. Symbolika górnicza na jego nagrobku dziwić nie powinna. Dziś ten symbol jednoznacznie kojarzymy z górnictwem. Dawniej górnictwo i hutnictwo traktowano łącznie, jako jedną gałąź przemysłu, dlatego skrzyżowane młotki znajdujemy często i w hutniczym kontekście.
Mało wiemy o Ignacym Cywińskim. Gdy w nocy z 26 na 27 czerwca 1863 r. wybuchł w Ostrowcu katastrofalny pożar, na ratunek z sikawkami, wodą i ludźmi ruszył między innymi zawiadowca „fabryk żelaznych ostrowieckich” Ignacy Cywiński. Spłonęło 146 domów mieszkalnych, ale tylko 4 osoby straciły życie, z czego jedna rażona apopleksją na skutek silnego upojenia alkoholowego… Co jeszcze wiemy? Mieszkał w Klimkiewiczowie. Miał żonę. To zapewne Antonina ze Smolińskich Cywińska (1814-1857), której nagrobek na cmentarzu w Szewnie wystawił „…mąż z dwóchletniem dziecięciem pozostały…”. Czy dziecięciem owym była córka, która żegnała ojca 10 lat później? Przy grobie śp. Ignacego Cywińskiego pojawiają się czasem znicze. Czy to jakiś dobry człowiek bezinteresownie dba o jego pamięć i opiekuje się niszczejącym nagrobkiem, czy też są potomkowie naszego zawiadowcy, którzy wiedzą o nim coś więcej?


piątek, 17 sierpnia 2018

Sztandar dla Huty Ostrowiec

W pierwszych latach po wojnie nad ostrowiecką hutą zbierały się ciemne chmury. Dwa najważniejsze wydziały, stalownia i walcownia nie funkcjonowały jak należy i w efekcie w 1951 roku nie wykonały planu rocznego produkcji. Hańba. O tej szokującej sprawie szeroko pisał „Głos Pracy”, którego korespondent tak zdiagnozował przyczyny klęski: „W stalowni szwankował transport, wiele robót było niezakordowanych, ludzie nie znali dokładnie swych planów produkcyjnych. W walcowni kierownictwo było zupełnie nieodpowiednie, nielubiane przez załogę; oddziałem rządziła kumoterska klika z mistrzem walcarki Jurysem na czele”. Należało zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Słusznie zaczęto więc od złożenia samokrytyki. „Winę ponosimy my” – orzekli jednym głosem członkowie Komitetu Partyjnego i Rady Zakładowej. „Sporo i myśmy zawinili” – dodali sekretarze oddziałowi towarzysze Olech i Ogórek. Po czym „w stalowni ruszyła praca masowo-polityczna. W ścisłej współpracy aktywiści partyjni i związkowi organizowali rozszerzone egzekutywy”. Wiadomo. Zakordowano wszystkie prace, usprawniono transport a nawet zorganizowano pyszną i tanią stołówkę. Zmiany dotknęły też walcownię, gdzie „energiczny nowy kierownik, tow. Fornalski usunął kumoterska klikę i zdobył sobie zaufanie całej załogi”. Energiczny kierownik nie był sam na placu boju o lepsze jutro, bowiem pomagali mu tacy mężowie zaufania jak „wyrobiony politycznie tow. Grzegorski, jak wspaniały wychowawca młodych kadr, mistrz wykańczalni tow. Wójcicki, jak doskonały agitator, wysiedleniec z Francji tow. Sucharzewski”. Samokrytyka, partyjni aktywiści, egzekutywy, mężowie zaufania i zdemaskowany sabotażysta. To musiało się udać. „Wkrótce z bezwładnej, płynnej, nieskoordynowanej załogi walcowni powstał pod wpływem pracy tych ludzi zgrany i dzielny KOLEKTYW”.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Stalownia wzięła się za odrabianie strat i już wkrótce otrzymała wyróżnienie i II nagrodę w ogólnopolskim współzawodnictwie o tytuł najlepszego zespołu piecowego. Walcownia dała ponad 500 ton ponadplanowej produkcji i pewnie zwyciężyła w międzyzakładowym współzawodnictwie, pokonując w finale walcownię huty „Stalowa Wola”. Nagroda dla huty przeszła najśmielsze oczekiwania. Nagroda o jakiej fantazjuje każdy stachanowiec. Komunikat brzmiał: „Towarzysze Hutnicy. Uchwałą Centralnej Rady Związków Zawodowych przyznano naszej hucie tytuł najlepszego zakładu w przemyśle hutniczym oraz sztandar przechodni CRZZ za wysokie osiągnięcia produkcyjne w II kwartale bieżącego roku”. Czuwaj!


poniedziałek, 12 marca 2018

Zakładowa straż ogniowa

Z ogniem nie ma żartów. Zwłaszcza jak się nie posiada własnego zastępu straży ogniowej. Ostrowiec nie posiadał aż do roku 1900, więc przy okazji pożarów na gościnne występy przybywały ekipy strażaków z okolicznych zakładów – cukrowni w Częstocicach oraz hut w Bodzechowie i Klimkiewiczowie. Ekipy zakładowe pomagały sobie zresztą wzajemnie, i kiedy zaszła potrzeba, ruszały na pomoc sąsiadom.
Tak było w kwietniu 1885 r. w Bodzechowie, kiedy to „…fabryka pp. Kotkowskich o mało nie stała się pastwą płomieni.  W bliskości bowiem było około 6500 sągów drzewa i znaczny zapas węgla. Pomimo to pożar zniszczył tylko dachy nad halami spustowymi wielkich pieców, a to dzięki szybkiemu i energicznemu ratunkowi, do czego przyłożyła się także skutecznie ochotnicza straż z Częstocic”.
Parę lat później, we wrześniu 1889 r. pożar wybuchł w Ostrowcu. Korespondent Gazety Radomskiej donosił: „Drugi pożar w ciągu tygodnia nawiedził Ostrowiec. Wczoraj o godzinie 8-ej wieczorem wybuchł ogień w podwórzu posesyi Pietrzykowskiego. Spaliły się: stodoła, stajnia i obora. Inwentarz żywy zdołano wypędzić, oprócz siana nie wiele się w budynkach znajdowało.
Największe straty ponieśli: nauczyciel miejscowy i konduktorzy kolejowi, mieszkający w domu pocztowym, przy wynoszeniu bowiem mebli dużo pokradzono. Gdyby nie szybka pomoc straży ogniowej z sąsiednich fabryk: Częstocic, Bodzechowa, Klimkiewiczowa i ze stacyi kolejowej, los mieszkańców Ostrowca byłby smutny. Oprócz kilku beczek do wody nie posiada Ostrowiec żadnych narzędzi ogniowych, a nawet bosaków, obywatele zaś miejscy, posiadający konie, nie chcą takowych dać do wody, a władza w osobie burmistrza zamało posiada powagi i zdolności do zarządzenia czemkolwiek w podobnym wypadku”.
Musiało upłynąć jeszcze kilkanaście lat, aby obywatele i władze miasta doszli do wniosku, że posiadanie jedynie kilku beczek z wodą to jednak za mało, i prędzej czy później drewniana w większości zabudowa pójdzie z dymem. Powołano więc Ochotniczą Straż Pożarną. Od kiedy w 1924 r. włączono w granice miasta Klimkiewiczów wraz z hutą, w Ostrowcu były dwie ekipy strażackie – ochotnicza i hutnicza.
Poniżej: ćwiczenia straży pożarnej Zakładów Ostrowieckich (okres międzywojenny).

piątek, 2 marca 2018

Bobrza

Od czasu do czasu przytrafiają się nam tutaj eskapady w dalsze zakątki Zagłębia Staropolskiego, tak będzie i tym razem. Dziś Bobrza w gminie Miedziana Góra i jeden ze sztandarowych zabytków dawnego hutnictwa. Miejscowość spokojnie mogłaby stać się ośrodkiem kultu i celem pielgrzymek współczesnych hutników wraz rodzinami, gdyż prawdopodobnie to tutaj zaczęła się historia polskiego wielkopiecownictwa. Wiele wskazuje na to, że właśnie nad Bobrzą Jan Maria Caccio założył w roku 1598 pierwszy na ziemiach polskich wielki piec (typu bergamskiego). Piec oczywiście się nie zachował, zachowały się za to imponujące pozostałości późniejszej inwestycji z czasów Królestwa Kongresowego.
W latach 20. XIX w. zaplanowano wybudowanie w Bobrzy największego w kraju zakładu hutniczego, produkującego ponad 5 tysięcy ton surówki rocznie (a więc tyle, ile wszystkie istniejące wówczas huty Królestwa). Projekt zakładał budowę pięciu wielkich pieców. Olbrzymich jak na swoje czasy – każdy o wysokości 18 metrów. Piece miały stać szeregowo z równoległą do nich halą odlewni. Powyżej, na tarasie przyległego wzgórza (sztucznie wyrównanego) zaplanowano potężny mur oporowy o wysokości 15 metrów i długości 500 m.  Za nim miały znajdować się budynki zakładu: hale fabryczne, składy, węgielnie, piece do prażenia rudy. Pomiędzy tarasem górnym a dolnym z wielkimi piecami planowano wybudować kamienne pochylnie komunikacyjne. Aby zabezpieczyć potrzeby energetyczne zakładu, zaplanowano budowę potężnej tamy na Bobrzy, która miała spiętrzyć wodę rzeki do wysokości 12 m. Strumień wody z powstałego zbiornika miał poruszać olbrzymie koło o średnicy 11 m, przekazujące energię do dmuchaw piecowych i maszynowni.
Inicjatorem inwestycji było Ministerstwo Skarbu kierowane przez Ksawerego Druckiego-Lubeckiego. Plan zakładu wykonał w latach 1826-1827 Fryderyk Lempe, a budowa ruszyła w 1828 r. pod kierunkiem inż. Jana Strachlera. Nie udało się zrealizować ambitnego planu. Już w 1828 r. powódź zerwała tamę, a dwa lata później budowę ostatecznie przerwał wybuch powstania listopadowego. Do tego czasu zrealizowano jedynie część inwestycji. Na budowę m.in. pięciu wielkich pieców i odlewni zabrakło czasu, a wstrzymanych robót nigdy już nie wznowiono. Do dziś zachowały się: mur oporowy, ruiny węgielni i hali fabrycznej, zabudowania osiedla fabrycznego oraz częściowo układ wodny zakładu. Mało, zważywszy na planowany rozmach, ale i tak robi wrażenie.




czwartek, 30 listopada 2017

Na śmierć wielkiego pieca

Tego jeszcze tu nie było. Poezja hutnicza. Serio. Poniżej wiersz pod wymownym tytułem „Na śmierć wielkiego pieca” pióra Adolfa Mariana Pirka. Autor urodził się w 1933 r. w Ostrowcu, od lat 50. pracował w ostrowieckiej hucie jako spawacz. Jak się okazuje, w chwilach wolnych od spawania parał się również liryką. Wiersz pochodzi z tomiku jego poezji pt. „Czekam na kwiatek z twojej ręki” wydanego w 1984 r. przez ostrowieckie muzeum.
Uwaga, oto on:

NA ŚMIERĆ WIELKIEGO PIECA

Pozwól huto staruszko
pełna czerwonych blasków
by przyszła o zmroku
do mojego okna
z pnącz stalowej machiny
ostatnia łuna wielkiego pieca
niech stanie w oknie
jak księżyc w pełni
w kolorach hutniczych płomieni
iskrami ubrana w koło
szczęśliwa
naga
i dumna
niech opowiada
słowem piekielnym
dzieje wsadów i spustów
a potem
śpiewem staruszki
żałobny orszak otwiera
bo ekonomia na śmierć skazała
gruszkę Besemera

Zamieszczam z kronikarskiego obowiązku jako egzotyczną ciekawostkę, nie podejmując się oceny ewentualnych walorów literackich. Nie znam się, tu trzeba by, nie wiem, Szymborskiej może... Ale też to, że wśród robotników ówczesnej huty im. M. Nowotki trafiały się „dusze liryczne” jak Adolf Marian Pirek, jest chyba zaskakujące i na pewno zasługuje na odnotowanie.
Dodajmy jeszcze dla porządku, że wspomniana w ostatnim wersie „gruszka Besemera” to piec konwertorowy do otrzymywania płynnej stali, w którym poprzez utlenianie usuwano niepożądane domieszki z surówki wielkopiecowej (czyli coś jak świeżenie w dawnych fryszerkach). Opracował go i opatentował w 1856 r. Henry Bessemer, stąd nazwa „proces besemerowski”. Tytułowa „śmierć wielkiego pieca” w Ostrowcu miała miejsce w 1981 r., kiedy to dokonano ostatniego spustu surówki, po czym piec wygaszono i przeznaczono do rozbiórki. A Adolf Marian Pirek napisał o tym wiersz.

Wielki piec Zakładów Ostrowieckich, okres międzywojenny.

wtorek, 21 listopada 2017

Jacek Nałęcz Małachowski

Dzisiaj przybliżymy sylwetkę jegomościa, którego życiorys mógłby posłużyć za scenariusz doskonałego dramatu polityczno-obyczajowego osadzonego w burzliwych realiach schyłku I Rzeczpospolitej. Albo jeszcze lepszego serialu, o ile oczywiście zadania tego podjąłby się dajmy na to Netflix, a nie rodzimi twórcy. Jegomość ten, to Jacek Małachowski herbu Nałęcz.
Przed ponad dwustu laty grał pierwsze skrzypce w wielkiej polityce czasów stanisławowskich. A w skali mikro gospodarował w swoich włościach i wzbudzał lęk w poddanych z wysokości dworu w Bodzechowie. Wybitny mąż stanu, niestrudzony działacz polityczny i gospodarczy, postać niejednoznaczna i trudna do rozszyfrowania. Na stare lata ekscentryk. Kawaler wielu orderów, posiadacz wielu tytułów i najwyższych godności państwowych oraz miast i wsi wraz z ich żywą zawartością. Prawdziwy magnat i panisko przez duże P. Dlaczego nas interesuje jego osoba? Polityka to jedno, ale nie wszyscy wiedzą, że Jacek Małachowski był również wielkim krzewicielem idei rozwoju przemysłu. A przy tym, jak wyżej wspomniano, związany był mocno z podostrowieckim Bodzechowem.

Jacek Nałęcz Małachowski (1737-1821)
Urodził się w 1737 r. Końskich. Karierę polityczną rozpoczął w wieku 19 lat. Wielokrotnie wybierany posłem na sejm z Sandomierskiego i Sieradzkiego. Od 1766 r. był członkiem Komisji Skarbowej Koronnej, od 1778 prezesem Komisji Menniczej, następnie członkiem Rady Nieustającej i Komisji Edukacji Narodowej. Członek konfederacji Sejmu Czteroletniego. W 1780 r. został podkanclerzem koronnym, a ukoronowaniem kariery była godność kanclerza wielkiego koronnego, którą otrzymał w 1786 r. Zawsze wierny Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu. Opowiedział się po jego stronie w czasie konfederacji barskiej. Zwolennik ścisłych związków z Rosją. Jako zagorzały przeciwnik Konstytucji przystąpił to Targowicy i przeciągnął na jej stronę króla. W 1793 r. zrzekł się godności kanclerskiej i wycofał się z życia politycznego. Zdrajca, jak chcą niektórzy, czy pragmatyk i „patriota realny” jak twierdzą inni? W tym miejscu to nieważne.
Dla nas istotne jest to, że od 1782 r. był członkiem (i to najbardziej aktywnym) Komisji Kruszcowej, pierwszej w kraju państwowej służby geologiczno-górniczej, mającej na celu poszukiwanie i uruchomienie wydobycia rud metali i innych surowców. Górnictwo i hutnictwo było jego wielką pasją. To za jego sprawą w 1769 r. wyszło drukiem polskie tłumaczenie książki „Sposób robienia weglów czyli sztuka węglarska” Duhamela du Monceau. W 1782 r. „staraniem i kosztem Jaśnie Wielmożnego Hyacynta Nałęcza Małachowskiego” ukazały się książki „Nauka o gatunkach i szukaniu rudy żelazney” oraz „Opisanie polskich żelaza fabryk” księdza Józefa Osińskiego. Ten ostatni tytuł był najwybitniejszym dziełem epoki traktującym o krajowym górnictwie i hutnictwie.


Małachowscy stawiali na uprzemysłowienie swoich dóbr. Produkcję żelaza na dużą skalę w Końskich i okolicach podjął Jan Małachowski, tworząc prawdziwy „kombinat” górniczo-hutniczy. W ślady ojca poszedł Jacek. W swoim starostwie radoszyckim wybudował w 1781 r. „wielki piec do topienia rudy żelaznej i lania surowizny Antoninów zwany”. Piec był imponujący - wysoki na 10 m, pracował średnio 40 tygodni w roku i mógł wyprodukować ponad 10 ton surówki. Poza tym Małachowski wystawił dwie fryszerki.
W 1777 r. otrzymał po ojcu dobra bodzechowskie. Dwór w Bodzechowie stał się jego główną siedzibą od 1795 r.; mieszkał tam do śmierci. Być może planował uprzemysłowienie również tego majątku, nie wiemy. Stało się to dopiero za czasów jego spadkobiercy, Gustawa Małachowskiego. W 1836 r. za sprawą Ignacego Kotkowskiego w Bodzechowie stanęła huta z wielkim piecem działająca z sukcesami do początków następnego stulecia. Jacek Małachowski zmarł w swoim dworze w Bodzechowie w 1821 r.

Widok na wielki piec Antoninów z pracy J. Osińskiego

piątek, 3 listopada 2017

Mielerze w Krzemionkach

Nie tak dawno branżowe media donosiły o odkryciu z zastosowaniem metody ALS (lotniczego skaningu laserowego) setek zabytkowych mielerzy na pograniczu województw świętokrzyskiego i mazowieckiego: LINK
Metoda sama w sobie jest niezwykle ciekawa i otwiera nowe możliwości dla poszukiwań archeologicznych. Na czym polega? Definicja z powyższego artykułu: „ALS, czyli lotnicze skanowanie laserowe to technika wykorzystująca urządzenia typu LiDAR (ang. Light Detection and Ranging). Polega na emisji w stronę powierzchni ziemi impulsów laserowych z nadajnika umieszczonego w samolocie, które następnie po napotkaniu przeszkód terenowych wracają do odbiornika. W efekcie uzyskuje się zbiór punktów przestrzennych, będących bardzo dokładną rejestracją powierzchni terenu.
Skanowanie „wyłapuje” więc nawet nieznaczne deniwelacje terenu. Czyli coś, co gołym okiem, dajmy na to w lesie nie jesteśmy w stanie dostrzec. Na przykład pozostałości mielerza, czyli stosu drewna ułożonego w kształcie kopuły i przykrytego ziemią, gliną lub darnią, w którym produkowano węgiel drzewny. Powstawał w wyniku suchej destylacji drewna prowadzonej przy ograniczonym dostępie powietrza. Dlaczego nas to interesuje? Ano, produkowany w mielerzach węgiel drzewny znajdował zastosowanie głównie w hutnictwie żelaza. Przez stulecia był wyłącznym paliwem dla starożytnych dymarek, staropolskich kuźnic oraz pierwszych wielkich pieców, a co za tym idzie fryszerek i pudlingarni. Przy czym jego budowa zasadniczo się nie zmieniała przez stulecia. Musiała być średzina, czyli pionowy słup wokół którego układano pocięte kawałki drewna w formie stosu o średnicy kilku metrów. To przykrywano szczelną warstwą izolacyjną z ziemi czy gliny, tzw. oponą. Przez specjalny otwór zapalano stos, który tlił się przez kilka dni. Następnie zatykano przygotowane wcześniej otwory wentylacyjne i czekano aż ogień wygaśnie i zwęgli resztki drewna.

Budowa mielerzy wg Duhamela du Monceau (1769)
M. Radwan oblicza, że XVI-wieczna kuźnica produkująca rocznie 12-15 ton żelaza zużywała 150 ton węgla drzewnego, na zwęglenie którego trzeba było wyrąbać 2,5 ha lasu szpilkowego. Wyliczenia dla zakładu wielkopiecowego z XIX w. są, co zrozumiałe, jeszcze wyższe – aby wytopić tonę surówki i w dalszej kolejności przerobić ją na żelazo użytkowe zużywano naturalny przyrost z ok. 10 ha lasu! Leśna masakra piłą i siekierą… Począwszy od XVIII w. w hutnictwie zaczęto stosować koks, przy czym na naszych ziemiach na szerszą skalę dopiero w II poł. XIX w.
Pozostałości dawnych mielerzy występują i w podostrowieckich lasach, co szczególnie dziwić nie powinno. Tylko w lasach w rejonie Krzemionek namierzono ich ponad 200. Jako że tereny te wchodziły w skład dóbr bodzechowskich, tutejsze mielerze pracowały najpewniej na potrzeby wielkiego pieca huty Bodzechów, wzniesionej w 1836 r. Już w początkowym okresie istnienia zapotrzebowanie zakładu na węgiel drzewny wymagało rocznego wyrębu 8 tysięcy sągów drzewa. Dopiero pod koniec XIX w. miały miejsce pierwsze próby opalania koksem.
W 2015 r. jeden z miejscowych mielerzy został przebadany przez warszawsko-krzemionkowską ekspedycję archeologiczną. Poniżej krótka fotorelacja:


 



sobota, 28 października 2017

Wielki piec inżyniera Cichowskiego

Po dłuższej, ponad rocznej przerwie powracamy w klimaty górniczo-hutnicze i od razu zaczynamy z wysokiego C, bo tematem będzie WIELKI PIEC. Konkretnie z huty Klimkiewiczów. W 1886 r. prasa donosiła:
Wielki piec. Największy w Królestwie wielki piec, postawiony umyślnie na potrzeby stalowni, zostaje w tych dniach puszczony w ruch w Klimkiewiczowie, gdzie ma być następnie przez firmę Rau i Lilpop urządzona fabryka szyn stalowych.
Co uruchomiło nowe inwestycje w hucie Klimkiewiczów? Borykające się z różnorakimi problemami zakłady w 1885 r. przeszły w ręce nowo utworzonego Towarzystwa Akcyjnego Wielkich Pieców i Zakładów Ostrowieckich. Zarząd Towarzystwa natychmiast przystąpił do wdrażania programu inwestycyjnego. Dwa dotychczasowe wielkie piece, wybudowane jeszcze w 1839 r. przez inż. Klimkiewicza zostały zburzone, a w ich miejsce powstał jeden, nowoczesny, opalany koksem. Drugi tego typu w Królestwie Polskim, a pierwszy we wschodnim okręgu górniczym. Opłaciło się. O ile w 1877 r. produkcja surówki wyniosła 2824 tony, tak 6 lat później spadła do 935. Uruchomienie nowego pieca pozwoliło zwiększyć produkcję do ponad 10 tysięcy ton, a kiedy w 1894 r. wybudowany został wielki piec nr 2 o rocznej zdolności produkcyjnej wynoszącej ponad 8 tysięcy ton, zakłady ostrowieckie produkowały rocznie grubo ponad 20 tysięcy ton surówki, osiągając dochód blisko 4 milionów rubli (1896). Wracając do pierwszych inwestycji. Panowie fabrykanci mieli nosa, bo w odpowiednim czasie zatrudnili właściwego człowieka. Gazeta Radomska pisała:
Akcjonariusze znaleźli zdolnego, energicznego i w całym znaczeniu tego słowa specjalistę w osobie inżyniera, p. Henryka Cichowskiego, który sam wykonał plany przebudowy zakładu, sam kierował robotami, sam w ruch puścił fabryki i dziś został głównym zarządzającym.
Henryk Cichowski (1851-1910) faktycznie był wybitnym konstruktorem. Ukończył Ecole Centrale w Paryżu, gdzie uzyskał dyplom inżyniera. Praktykował m.in. w Londynie. Rzeczywiście, to on zaprojektował nowy wielki piec dla Klimkiewiczowa, kierował rozbudową zakładów i do 1888 r. w nich dyrektorował. Zrezygnował z pracy nie zgadzając się z decyzją akcjonariuszy odmawiających przeznaczenia dywidendy na modernizację zakładów. Z jego osobą wiąże się pewna ciekawostka. Okazuje się, że Ostrowiec „buchnął” go sąsiednim zakładom starachowickim. Gwoli ścisłości – sam stamtąd odszedł w dość dziwnych okolicznościach, o czym wspomina ta sama Gazeta Radomska:
…lat temu parę tenże sam p. C(ichowski), zająwszy stanowisko głównego inżyniera w dobrach sąsiadujących Starachowice, zmuszony był je opuścić, nie mogąc przyzwyczaić się do naginania karku i słuchania najoryginalniejszych i najdziwaczniejszych poleceń, wydawanych przez ex-oficerów pruskich.
Ciekawe... Tylko o co chodzi? Starachowice powinny czuć się wywołane do odpowiedzi.

Wielki piec zakładów ostrowieckich (stan po 1885 r.). Być może jednym z dżentelmenów
w kapeluszach widocznych na pierwszym planie jest inż. Henryk Cichowski

środa, 8 czerwca 2016

Huta Franciszka

Dziś Słowacja. Ok, spory kawałek od Kamiennej, ale po pierwsze podróże zagraniczne były już tu kiedyś anonsowane, po drugie proponowany dziś rarytas naprawdę warto zobaczyć. A więc miejscowość Podbiel na słowackiej Orawie, czyli tuż za polską granicą. Cóż tam jest? Pozostałości zakładu wielkopiecowego znanego jako Huta Franciszka.
Zakład pochodzi z XIX w., choć początki górnictwa i hutnictwa żelaza w tej okolicy sięgają wieku XVII. Sąd górniczy wydał zezwolenie na postawienie huty w 1819 r. ale ostatecznie zakład wybudowano dopiero w latach 1836-1838 i nazwano Hutą Franciszka (Františkowa Huta). Dostawcami rudy żelaza były miejscowe kopalnie. Huta długo nie przetrwała. Produkowane żelazo, ponoć słabej jakości, nie cieszyło się powodzeniem. Zakład nie przynosił zysków i w zasadzie od początku istnienia miał kłopoty finansowe. Złej jakości rudy, przestarzały sprzęt, wreszcie zniesienie pańszczyzny i kryzys gospodarczy z lat 50. XIX w. spowodowały, że huta ostatecznie upadła w 1862 r. Przez lata zabudowania popadały w ruinę, jednak dzięki staraniom miejscowych działaczy i entuzjastów ten rewelacyjny zabytek techniki  udało się uratować. Do dziś zachował się trzon wielkiego pieca, pozostałości głównej hali produkcyjnej o eleganckiej, klasycznej fasadzie oraz magazynu rudy i kanałów wodnych.