piątek, 28 maja 2021

Goździelskie Górki

        W I połowie XIX wieku jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać kopalnie rud żelaza wokół Ostrowca. Był to okres, kiedy to sztuka hutnicza nad środkową Kamienną weszła na wyższy poziom i w okolicy pojawiły się zakłady wielkopiecowe. Poza istniejącym od początków stulecia wielkim piecem w Kuźni, kolejne pobudowano w Mychowie (1826), Chmielowie i Bodzechowie (1836) oraz dwa w Klimkiewiczowie (1839). Naturalną koleją rzeczy był wzrost zapotrzebowania na surowce, w tym ten kluczowy – rudę żelaza, którą wielkie piece pożerały w ilościach liczonych w tysiącach ton rocznie. Szczególnie mocno zaczęto eksploatować występujące na południe od Kamiennej syderytowe żelaziaki ilaste, których pokłady ciągnęły się pasmem od Trębanowa, przez Goździelin, Szewnę i Jędrzejowice, po Kunów i Nietulisko.
        Już w na początku lat 30. XIX w. zaczęły powstawać na prawym brzegu Kamiennej kopalnie obsługujące hutę w Bodzechowie, zbudowaną przez Ignacego Kotkowskiego, energicznego i przedsiębiorczego dzierżawcę, a następnie właściciela dóbr bodzechowskich. Jedną z nich, pod nazwą „Goździelskie Górki” założono w sąsiednim Goździelinie, na północnym skłonie tzw. Woźnej Góry. Występował tu lokalny poziom rudonośny w obrębie tzw. serii ostrowieckiej górnego liasu (górna jura), składającej się białych piaskowców oraz glin i szarych iłów. To w nich zalegała ruda w postaci trzech warstw, tzw. płaskurów, o łącznej grubości ok. 30 cm. Eksploatowano ją z dość znacznej głębokości – szyby kopalni miały ponad 30 metrów. Pokład rudy szacowano na ok. 30 000 m2, z czego większość wyeksploatowano w ciągu pierwszych kilkunastu lat działalności kopalni. Z 1 m2 otrzymywano 585 kg rudy o zawartości 28% żelaza. W 1847 r. założono tu 7 szybów poszukiwawczych, dzięki którym określono wielkość pozostałego do eksploatacji pokładu. W tym samym roku, po zupełnym wyczerpaniu złoża kopalnię porzucono.
        Do dziś czytelne są ślady po kopalni „Goździelskie Górki”, choć niewiele ich zostało. Jeszcze 30 lat temu prof. K. Bielenin, prowadzący w okolicy prace terenowe doliczył się na Woźnej Górze kilkunastu tzw. warpii – hałd górniczych otaczających dawne szyby. Dziś widocznych jest jedynie kilka, porośniętych z reguły gęstą roślinnością. Istniejące hałdy mają od kilkunastu do ponad 20 m średnicy i zachowaną wysokość do ok. 1,5 m. W niektórych zachowały się ślady po szybach wydobywczych w postaci zapadlisk o średnicy dochodzącej do 4 m i o głębokości ok. 2 m. Pozostałe warpie nie przetrwały prowadzonych tu przez dziesięciolecia prac rolniczych. Pozostały po nich jedynie widoczne na powierzchni warstwy szarych iłów i okruchy rudy.

Kopalnie rudy żelaza w Goździelinie na
Topograficznej Karcie Królestwa Polskiego, lata 30/40 XIX w.

Woźna Góra w Goździelinie, widok od zachodu

 Jedna z zachowanych hałd - warpii

      Hałda górnicza kopalni "Goździelskie Górki"

    Warstwa szarych iłów w miejscu zniwelowanej hałdy

  Owalny ślad po rozoranej hałdzie, pośrodku ślad szybu

    Fragment rudy żelaza na powierzchni

piątek, 19 marca 2021

Laboratorium hutnicze

Sztuka wytapiania żelaza z rud ewoluowała i doskonaliła się przez stulecia, aby osiągnąć swój szczyt w epoce wielkich pieców. W XIX w. postęp techniczny i technologiczny poskutkował wzrostem produkcji. Gwałtowny rozwój przemysłu i rosnące zapotrzebowanie na produkty spowodowały, że zaczęto baczniej analizować procesy zachodzące w piecach. Proces wielkopiecowy do łatwych nie należał, a o jego powodzeniu lub nie, w dużej mierze decydował użyty surowiec. Szczególnie istotne było określenie procentowej zawartości żelaza w rudzie, a przede wszystkim jej składu chemicznego. Zawartość szkodliwych domieszek, składników użytecznych, charakter skały płonnej – znajomość tych kluczowych czynników decydowała o sukcesie. Aż do połowy XIX w. wartość rudy określano na podstawie doraźnych eksperymentów: ważono odpowiednie mieszanki rud i notowano ilość otrzymanej surówki. Ale już współcześni zdawali sobie sprawę z zawodności tej metody i postulowali stworzenie laboratorium z prawdziwego zdarzenia. Redaktor „Przeglądy Technicznego” pisał: Nikt dziś nie wątpi, że pomoc inżyniera przy budowie pieca wielkiego, pudlingarni, walcowni i t. p. jest nieodzownie potrzebną, mało jednak kto pomyślał, jak subtelne i zawiłe odbywają się w ogóle procesy chemiczne przy wyrobie żelaza:, materyał surowy traktujemy po macoszemu, a kontrola przeróbki obcą nam jest zupełnie, gdy tymczasem w fabrykach żelaza istniejących za granicą, obok sal rysunkowych dla inżynierów fabrycznych, urządzone są pracownie chemiczne, zajmujące się w większych zakładach bezustannie po trzech i więcej chemików przy jednej fabryce.
    I laboratorium takie powstało. Pierwszą tego typu placówkę na terenie Staropolskiego Okręgu Przemysłowego zorganizowano przy ostrowieckiej Hucie Klimkiewiczów. Kiedy dokładnie, nie wiadomo. Na pewno w latach 70. XIX w., raczej pod koniec tej dekady. Początkowo funkcjonowała pod nazwą „Pracownia chemiczna przy zakładach górniczo-hutniczych starachowicko-ostrowieckich” i jak sama nazwa wskazuje, obsługiwała oba zakłady, które w tym czasie miały jednego właściciela. Szefem pracowni został magister nauk przyrodniczych Władysław Wielicki. W zachowanych sprawozdaniach możemy wyczytać, że w pracowni przeprowadzano analizy chemiczne rud pochodzących z różnych złóż i kopalń. Określano procentową zawartość żelaza, przy czym badano zarówno rudę surową, jak i wysuszoną oraz wyprażoną. Analizowano jej wilgotność oraz skład chemiczny pod kątem obecności krzemionki, siarki czy fosforu. Podobnie badano kamień wapienny używany jako topnik oraz próbki surówki i żużla wielkopiecowego.
    Nie wiemy gdzie mieściło się laboratorium w początkowym okresie. Od lat 90. XIX w. zajmowało pomieszczenia piętrowego, murowanego budynku biura fabrycznego przy dzisiejszej ulicy Kolejowej (obecnie „Hotel pod Parowozem”). W okresie międzywojennym pracownię przeniesiono do budynku przy obecnej ulicy Świętokrzyskiej, do dziś zresztą istniejącego. Poza laboratorium chemicznym, jeszcze przed II wojną na terenie huty wzniesiono budynek Laboratorium Metaloznawczego („LAMET”), później przez szereg lat mieścił się tam Dział Kontroli Jakości ostrowieckiej huty.

Pracownia chemiczna Zakładów Ostrowieckich, ok. 1896 r.
(archiwum MHA w Ostrowcu Św.)

Laboratorium hutnicze w okresie międzywojennym
(archiwum MCK w Ostrowcu Św.)

środa, 27 stycznia 2021

Parszów

Mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Starachowicami a Skarżyskiem znajduje się wieś Parszów. Miejscowość położona nad rzeczką Żarnówką, prawym dopływem Kamiennej, pochwalić się może chlubną hutniczą historią. Jej szczyt przypadł na wiek XIX, kiedy to nad Parszowem dumnie górował wielki piec. Dziś, jak to zwykle bywa, pieca już nie zobaczymy, a po zabudowaniach fabrycznych zostały tylko nikłe ślady. Zachowały się za to całkiem nieźle elementy dawnego układu wodnego, zapewniającego hucie niezbędną do pracy energię. Ale po kolei.  
Już w XVI w. nad Żarnówką (w górnym biegu zwaną Kaczką) w okolicach Parszowa działały kuźnice należące do biskupów krakowskich. Źródła wymieniają dwie - „Minera Michałowa” „Minera Maiek”, dziś to wsie Michałów i Majków. W 1748 r. biskupi wznieśli w Parszowie pierwszy wielki piec, który uległ zniszczeniu w początkach XIX w. W tym czasie, po upaństwowieniu dóbr biskupich, Parszów był już wsią rządową. Co za tym idzie, stał się ważną częścią składową planu uprzemysłowienia doliny Kamiennej, zapoczątkowanego przez S. Staszica i kontynuowanego przez jego następców. W latach 1828-1829 wybudowano nowy wielki piec, według projektu Jacka Lipskiego, absolwenta kieleckiej Szkoły Akademiczno-Górniczej. Przy piecu powstała gisernia, czyli zakład zajmujący się odlewaniem gotowych wyrobów. Po przejęciu hutnictwa rządowego przez Bank Polski zakład w Parszowie został zmodernizowany. W latach 30. przebudowano wielki piec. Oprócz koła wodnego zaopatrzono go też w pomocniczy napęd parowy o mocy 12 KM. Piec miał wysokość 11,5 m i rocznie mógł wyprodukować do 2000 ton surówki. Rozbudowano też gisernię wraz z formiernią (gdzie wykonywało się formy odlewnicze). Wystawiono warsztaty mechaniczne do wykańczania odlewów oraz koszary i domy robotnicze. Te ostatnie ciągnęły się wzdłuż drogi do sąsiednich Mostków, gdzie działała kolejna huta (o niej kiedy indziej), współpracująca z parszowską.
Zakład w Parszowie nastawiony był na produkcję zbrojeniową. Surówka wielkopiecowa trafiała do odlewni, gdzie przetapiano ją w specjalnych piecach kopułowych, zwanych wówczas „kupolowymi”. Produkowano głównie pociski - granaty, bomby i kartacze, ale też elementy budowlane i części maszyn. W tym czasie był to jeden z najważniejszych zakładów rządowych. W 1860 r. spłonął wielki piec i już nigdy nie został odbudowany. Gisernia działała jednak dalej, aż do końca XIX w. kiedy to zaprzestano produkcji. Z biegiem lat zakład niszczał i popadał w ruinę. Z zabudowań fabrycznych dziś zostało naprawdę niewiele.
        Główną siłą napędową zakładu, jak i wszystkich innych w tym czasie, była oczywiście woda. Wznoszono więc przy zakładach niezbędne urządzenia hydrotechniczne. Układ wodny huty w Parszowie był typowym przykładem stosowanych w tym czasie rozwiązań. Zbiornik wodny utworzono przecinając dolinę Żarnówki zaporą ziemną o długości ok. 150 m. Woda ze zbiornika kierowana była sklepionym przepustem do górnego kanału roboczego, a następnie na wewnętrzne urządzenia zakładu. Poziom wody regulowano na jazie ulgowym, usytuowanym powyżej przepustu roboczego, i odprowadzano ją następnie do uregulowanego koryta Żarnówki.  Do dziś zachowała się większość tych urządzeń, położonych po obu stronach drogi wojewódzkiej nr 42. Wciąż czytelna jest wzmocniona murem oporowym zapora ziemna. Widoczna jest również czasza dawnego zbiornika, dziś pozbawionego oczywiście wody. Zachował się sklepiony przepust roboczy wzmocniony przyczółkami z kamiennych ciosów, oraz fragmentarycznie wewnętrzny układ energetyczny zakładu. Szczególne wrażenie robi monumentalny jednoprzęsłowy jaz ulgowy. Wybudowano go z łamanego kamienia i obrobionych ciosów piaskowca (częściowo jest zrekonstruowany). Jaz posiada tzw. poszur, czyli kamienne wzmocnienie dna chroniące przed erozją. Nad budowlą przerzucony jest most dawnej drogi biegnącej po koronie zapory.
        Ogólnie rzecz biorąc, jedno z ciekawszych miejsc na mapie Staropolskiego Okręgu Przemysłowego i pierwszorzędny przykład budownictwa wodnego z I poły XIX w.

Jaz ulgowy, widok od strony spiętrzenia.

Most nad jazem ulgowym.

Poszur jazu ulgowego.

Wschodni przyczółek jazu.

Wypad wody do koryta Żarnówki.

Czasza dawnego zbiornika.

Mur oporowy od strony zakładu.

Wylot przepustu roboczego.

czwartek, 31 grudnia 2020

Piecowisko z Bodzechowa

           Wracamy po dłuższej przerwie. Rok 2020 to był dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia, stąd w człowieku „ni chęci ni ochoty”. Ale że rok się kończy, to i werwa wraca, więc znów podejmujemy hutnicze dzieło. Dziś o starożytnych hutnikach spod Ostrowca. A konkretnie z podostrowieckiego Bodzechowa, gdzie kilkanaście lat temu dokonano ciekawego odkrycia.
         W pierwszych wiekach naszej ery pomiędzy Górami Świętokrzyskimi, a Kamienną pracowało tysiące pieców do wytopu żelaza. Wielka strefa produkcyjna obejmowała swoim zasięgiem również okolice Ostrowca, choć te znajdowały się już na jej peryferiach. Stąd w okolicy nieco mniej śladów dawnej produkcji żelaza niż, powiedzmy, na przedpolach Łysogór. A im dalej na wschód od miasta, tym jeszcze większe rozrzedzenie stanowisk ze starożytnym żużlem, który, jak wiadomo, jest z reguły jedynym zachowanym świadectwem starożytnej metalurgii. Co nie znaczy, że ich nie ma w ogóle.
        Jedno z takich stanowisk odkryto przypadkowo w 2004 r. na jednej z posesji w Bodzechowie, położonej na stoku doliny Kamiennej w południowej części wsi. Podczas prac ogrodowych natrafiono na duży fragment starożytnego żużla. I tu ważna dygresja – w czasach mizernej świadomości społecznej znaczenia zabytków i dziedzictwa archeologicznego, Państwo Juszczakowie, odkrywcy i właściciele posesji zachowali godną podkreślenia czujność i podzielili się informacją o znalezisku z kim trzeba. Dzięki Nim wkrótce w miejscu odkrycia odbyły się regularne badania wykopaliskowe, przeprowadzone siłami ostrowieckiego muzeum, a pod kierunkiem prof. Szymona Orzechowskiego z UJK w Kielcach.
         Okazało się, że odkryty żużel stanowił część większej całości. Łącznie odsłonięto pozostałości 17 pieców kotlinkowych, typowych dla regionu Gór Świętokrzyskich. Tworzyły one dwa nieznacznie oddalone od siebie skupiska - większe liczyło 12 pieców, mniejsze grupowało 4, poza tym odkryto jeszcze jeden pojedynczy piec. Jak zazwyczaj bywa na tego rodzaju stanowiskach, po starożytnych piecach pozostał jedynie żużel – tkwiące w ziemi mniej lub bardziej zwarte struktury tworzące cylindryczne kloce. Te z Bodzechowa ważyły od kilkunastu do ok. 50 kg. Cały odkryty warsztat hutniczy to tzw. piecowisko nieuporządkowane, gdzie poszczególne piece powstawały w miarę potrzeb, niezależnie od siebie. Taki rodzaj działalności łączony jest z produkcją na potrzeby lokalne i związany był najczęściej z osadami. A osada zapewne „czai się” gdzieś w pobliżu, na co wskazują liczne fragmenty ceramiki z okresu wczesnorzymskiego (I w. n.e.) towarzyszące odkrytym piecom. Zapewne nie jest to też jedyne piecowisko w okolicy. Znajdywane na terenie posesji i pól wokół zbadanego stanowiska drobne fragmenty żużla mogą świadczyć o obecności kolejnych warsztatów.  
         Nie bez znaczenia jest zapewne położenie bodzechowskiego warsztatu hutniczego w sąsiedztwie doliny Kamiennej, uznawanej za jedno z odgałęzień ważnego starożytnego szlaku handlowego. Prawdopodobnie to nad tą rzeką odbywała się wymiana towarowa i handel żelazem. Być może świadectwem takich transakcji są odkrywane w okolicy rzymskie denary. Mimo, iż badany warsztat hutniczy położony jest na peryferiach głównego centrum hutniczego, nie ulega wątpliwości, że wraz z innymi stanowiskami z doliny Kamiennej był z nim trwale powiązany.

Poniżej fotorelacja z badań wykopaliskowych z lipca 2004 r. autorstwa Jerzego T. Bąbla:





czwartek, 18 czerwca 2020

Koło szalone

Kołem szalonym, lub też szaleńcem, nazywano kiedyś koło zamachowe – urządzenie obrotowe o dużym momencie bezwładności służące do magazynowania energii. Znane od wieków, powszechnie wykorzystywane było w dawnym przemyśle. Swoją dawną, „szaloną” nazwę zawdzięcza dużej prędkości obrotowej – w trakcie pracy szprychy rozpędzonego koła stawały się wręcz niewidoczne. Koła zamachowe wykorzystywane były w silnikach parowych, stosowano je również w zakładach przemysłowych korzystających z energii wodnej. W zakładach takich, koło wodne za pomocą wału transmisyjnego i przekładni przekazywało energię kołu szalonemu, które następnie napędzało wewnętrzne urządzenia zakładu, np. walcarki. Koła takie zachowały się w dawnych walcowniach w Sielpi i Maleńcu. W tym ostatnim zakładzie tak zwany „Szaleniec z Maleńca” ma średnicę 5,5 metra przy wadze 38 ton. Z racji gabarytów i wrodzonego „szaleństwa” nie były to bezpieczne zabawki. Wszyscy pamiętają scenę z „Ziemi obiecanej”, kiedy w tryby takiego koła dostają się Kessler i Malinowski. Krwawa miazga…

Koło zamachowe w walcowni w Sielpi

Do wypadku z udziałem koła szalonego doszło również wiosną 1860 r. w walcowni w Nietulisku, choć tu obyło się bez ofiar. Donosił o tym korespondent „Tygodnika Illustrowanego”: „Walcownia wraz z piecami szwejsowymi pomieszczona w ozdobnym budynku, odbiera ruch od dwóch kół wodnych siły 60 koni. Przy motorach tych znajduje się tak zwane koło szalone, regulujące ruch i złożone z łuków żelaznych silnie z sobą spojonych. Otóż koło to, skutkiem zapewne ciągłego od lat kilkunastu biegu, naraz podczas działania machiny uległo rozerwaniu. Siła z jaką części rozbiegłe wyrzucone zostały była tak wielką, że odłamy, przebiwszy belki wiązania dachowego, dostały się aż na zewnątrz budynku. Szczęściem nikt z licznych robotników pracujących przy warsztatach, walcach i piecach uszkodzeniu nie uległ.
Po wypadku zakład przez jakiś czas był unieruchomiony, wkrótce jednak rozpoczęto budowę nowego napędu. Korzystając z postoju wymieniono też jedno ze starych drewnianych kół wodnych na nowe, żelazne, o ulepszonej konstrukcji. Walcownia w Nietulisku pracowała jeszcze przez ponad 40 lat, aż po początek XX wieku.

Ruiny głównej hali fabrycznej walcowni w Nietulisku

środa, 17 czerwca 2020

Wieże ciśnień

Jak w tytule - wieże ciśnień. Niezwykle ciekawe budowle nie tylko ze względu na ich przeznaczenie, ale i często niebanalną architekturę. Dotyczy to zwłaszcza tych starszych, z reguły bardzo efektownych. Często stanowią charakterystyczny element krajobrazu wielu miast i zakładów przemysłowych. Ich przeznaczeniem jest rozprowadzanie wody pod odpowiednim ciśnieniem. Zasada działania jest prosta. Na szczycie wieży znajduje się zbiornik, do którego woda tłoczona jest za pomocą pomp. Ze zbiornika woda rozprowadzana jest już bez zasilania. Zbiornik działa na zasadzie naczyń połączonych, dlatego umieszczany jest zawsze jak najwyżej.
Tu zajmiemy się wieżami ciśnień ostrowieckiej huty. Łącznie było ich cztery, do dziś uchowała się tylko jedna, dumnie górująca nad miastem. Nas interesują zwłaszcza te najstarsze. Pierwszą wieżę ciśnień wzniesiono w zachodniej części zakładu, tuż przy stawach hutniczych (nazwijmy ją wieżą zachodnią). Widnieje na fotografii Zakładów Ostrowieckich z ok. 1890 r. Wybudowano ją więc tuż przed tą datą i miało to zapewne związek z akcją inwestycyjną jaką od 1886 r. prowadziło nowo powstałe Towarzystwo Akcyjne Wielkich Pieców i Zakładów Ostrowieckich. W 1894 r. wzniesiono drugą wieżę. Ta powstała we wschodniej części zakładu (i nazwijmy ją wieżą wschodnią), tuż przy wystawionych w latach 90-tych nowoczesnych wielkich piecach. Miała trzy pompy i jej zadaniem była obsługa rzeczonych pieców. Obie wieże widoczne są na zdjęciu wykonanym ok. 1895 r. Co możemy o nich powiedzieć? Wieża zachodnia z tego okresu znana jest tylko z dwóch odległych ujęć, więc ciężko cokolwiek powiedzieć o szczegółach. Widać tam tylko jej górną część, która, jak się wydaje, zbudowana jest na planie wielokąta, zwieńczona spadzistym dachem i być może otoczona balustradą. Wieża wschodnia jest lepiej widoczna. Wybudowana została z cegły na planie ośmiokąta, również ze spadzistym dachem. Wznosi się mniej więcej na wysokość stojących obok wielkopiecowych nagrzewnic Cowpera. Urządzenia tego typu miały powyżej 20 metrów wysokości i taką też wysokość można przyjąć dla naszej wieży.

Zakłady Ostrowieckie na fotografii z ok. 1895 r.; widok od południa
Wieże ciśnień Zakładów Ostrowieckich w 1902 r.; widok od północy

Kilka lat później obie wieże przeszły face lifting, co widać na fotografii z 1902 r. Tym razem widzimy wyraźnie, że wieża zachodnia zyskała formę na planie czworokąta. Wieżę wschodnią podwyższono dodając na szczycie drewnianą nadbudówkę o nieco mniejszej średnicy niż podstawa. W takiej też postaci przetrwała następne kilkadziesiąt lat, aż po późny PRL. Najpewniej rozebrana została wraz wielkim piecem w roku 1981. Ale tu pewności nie ma, jeśli jakiś hutnik pamięta ten fakt, niech mnie poprawi. Kiedy rozebrano wieżę zachodnią, nie wiadomo. Na pewno istniała jeszcze w okresie międzywojennym.

Tzw. wieża zachodnia w okresie międzywojennym
Tzw. wieża wschodnia w okresie PRL

W latach 60-tych XX w. na terenie huty wybudowano dwie kolejne wieże ciśnień. Pierwsza, wzniesiona w zachodniej części huty, miała zbiornik umieszczony na stalowym słupie o wysokości 70 m, wzmocnionym odciągami. W 2010 r. została rozebrana i pocięta na przysłowiowe żyletki. Druga, o wysokości ponad 45 metrów i charakterystycznej sylwetce powstała w pobliżu wielkiego pieca, obok swojej starszej XIX-wiecznej kuzynki. Ta stoi do dziś. Dla jednych – niekwestionowany symbol hutniczego miasta, dla innych – poczwara szpecąca krajobraz. Tym drugim należy współczuć braku wyobraźni, co nie zmienia faktu, że jeśli szybko nie pojawi się pomysł na zagospodarowanie obiektu, prędzej czy później podzieli los pozostałych.

Po lewej: istniejąca wieża ciśnień w Ostrowcu (fot. E. Sitarska),
po prawej rozbiórka wieży w 2010 r. (fot. W. Mazan)

poniedziałek, 20 stycznia 2020

Antoni Klimkiewicz

Ostrowiec jaki jest każdy widzi. Niby nic specjalnego, ot, kilkudziesięciotysięczne przemysłowe miasto jakich wiele, ale zawsze mogło być jednak gorzej. Jeszcze 200 lat temu Ostrowiec był niewielką mieściną, liczącą jakieś półtora tysiąca dusz. O tym, że wyrosło na coś więcej niż rynek z przyległościami, a wieczorem jest gdzie wyjść na kolację, zadecydował rozwój przemysłu. Ojców sukcesu było wielu, ale w dużej mierze zawdzięczamy to jednemu człowiekowi. To Antoni Klimkiewicz. I o nim dziś będzie, zwłaszcza że w tym roku przypada 220 rocznica jego urodzin i 150 rocznica śmierci.
Urodził się w 1800 r. w Siewierzu w rodzinie urzędnika administracji hutniczej. Wiemy, że miał kilku braci, w tym młodszego o dwa lata Wincentego, który również poświęcił się karierze w hutnictwie. Obaj studiowali w Szkole Akademiczno-Górniczej w Kielcach, utworzonej w 1816 r. pierwszej polskiej uczelni technicznej. Antoni znalazł się w grupie pierwszych absolwentów z roku 1820. W tym czasie rządowe górnictwo i hutnictwo podzielone było na tzw. dozorstwa. W pierwszych latach po studiach Klimkiewicz był zawiadowcą dozorstwa pankowskiego (rejon Częstochowy). Następnie w latach 1826-1829 pracował dozorstwach na Bobrzą i Kamienną (Samsonów, Bzin). Związany był też zakładami w Białogonie. W tym okresie brał czynny udział w realizacji zainicjowanego przez Staszica rządowego planu uprzemysłowienia Królestwa Polskiego.
To również czas zmian w życiu prywatnym. Wybranką Klimkiewicza została pochodząca z Mostków koło Suchedniowa Domicela Krzyżanowska. Może poznał ją wizytując jako pracownik miejscowego dozorstwa tamtejszy wielki piec? Nie wiemy, w każdym razie ślub odbył się 1827 r. w Tumlinie. Być może to zmiany w sferze prywatnej spowodowały, że porzucił pracę w zakładach rządowych i „poszedł na swoje”. W 1828 r. wraz ze wspólnikami wybudował walcownię w Koniecpolu. Jednym z nich był Wojciech Krygier, kolejny wybitny inżynier hutnik tego okresu, kolega ze studiów Klimkiewicza. W roku 1833 panowie uruchomili w Koniecpolu i Machorach dwa pierwsze piece pudlingowe, przyczyniając się do upowszechnienia nowatorskiej metody świeżenia surówki.

Walcownia w Koniecpolu, stan z r. 1875 (źródło: dawnekieleckie.pl)

       Niektóre źródła z okresu międzywojennego podają jakoby Klimkiewicz wziął udział w powstaniu listopadowym i w obawie przed represjami wyjechał do Galicji, gdzie założył zakłady hutnicze w Maksymówce. To nie do końca prawda. W powstaniu nie brał udziału, gdyż już w 1832 r. razem ze wspólnikami wziął w dzierżawę dobra Chlewiska. W dzierżawę oddała je żona gen. Romana Sołtyka, aby uniknąć konfiskaty majątku za udział męża w powstaniu. W 1833 r. Klimkiewicz ze wspólnikami wybudowali wielki zakład hutniczy w Niwce (dziś część Sosnowca). Zakład nosił nazwę „Huty Henryków”, na cześć Henryka Łubieńskiego, wiceprezesa Banku Polskiego – instytucji, który w tym czasie przejęła nadzór nad rządowym przemysłem. To czas ścisłej współpracy Klimkiewicza z Łubieńskim. Gdy ten ostatni przejął dzierżawę Chlewisk, Klimkiewicz w jego imieniu wybudował wielkie piece w Nadolnej i Stefankowie oraz przebudował piec w Aleksandrowie.
Kiedy Łubieński nabył dobra ostrowieckie, Klimkiewicz jako jego plenipotent przystąpił do budowy nowoczesnej huty. Na nadrzecznych błoniach pod Ostrowcem wzniósł zakład z dwoma wielkimi piecami, który odtąd przez kilkadziesiąt lat nazywany był „Hutą Klimkiewiczów”, a położona obok fabryczna osada Klimkiewiczowem. Tak opisywał zakład świadek z epoki: „Ostrowiec dziedzictwo Hr. Henryka Łubieńskiego, posiada zakłady żelazne, które w ostatnich latach znakomitego doznały wzrostu. W Kuźni nad rzeką Kamienną stoi dawny wielki piec (…). Prócz tego w r. 1837 pod kierunkiem Antoniego Klimkiewicza rozpoczęto budowę dwóch wielkich pieców, które w bieg puszczone zostały w r. 1839; od chwili ukończenia ich, produkcja zakładów Ostrowieckich, to jest 3 wielkich pieców rocznie 50,000 do 60,000 centn. surowizny wynosić winna”. Śmiałe dzieło Klimkiewicza, kontynuowane następnie przez jego następców sprawiło, że ostrowiecka huta z czasem stała się krajowym potentatem. A rola jaką odegrała huta w rozwoju miasta jest nie do przecenienia. Szkoda tylko, że dziś jedynym upamiętnieniem inżyniera jest ulica Klimkiewiczowska w obrębie dawnego osiedla fabrycznego.
O tym co robił Klimkiewicz potem wiemy niewiele. O ile pierwsze dziesięciolecia życia są nieźle udokumentowane, tak kolejne lata okrywa mgła tajemnicy. Zapewne znalazł się w Galicji, gdzie prowadził zakłady hutnicze we wspomnianej wcześniej Maksymówce nad rzeką Świcą. W 1848 r. wzmiankowany jest jako „dzierżawca fabryk żelaznych w Maxymówce, Zakli i t. d.”. Zmarł w 1870 r.  Nie znamy dokładnej daty śmierci, nie wiemy gdzie zmarł i gdzie został pochowany. Nie wiemy czy miał dzieci. Jak się okazuje, nie wiemy nawet jak wyglądał – publikowany często wizerunek starszego, łysiejącego mężczyzny z wąsami i bokobrodami należy do kogoś zupełnie innego, o tym samym imieniu i nazwisku. Czas więc uzupełnić luki w życiorysie inżyniera Klimkiewicza i przywrócić należne mu w Ostrowcu miejsce.